Edith z torbą zarzuconą na ramię wracała właśnie z kolejnego treningu Karate. Na jej twarzy można było dostrzec co najmniej zbulwersowanie. Daniel po raz kolejny dał jej w kość. Nie dość, że pokonał ją w walce, to jeszcze w docinkach dziś prowadził.
- Co tam Żabciu? - odezwał się Zabb wylatując z jej włosów i zajmując miejsce na ramieniu nastolatki. - Znów twoja lepsza połówka, udowodniła swoją lepszość?
- Nie jest ani połówką, ani lepszą. Jest okropnym snopkiem, który ma za dużo w... - myśl dziewczyny została jednak przerwana, przez głos dobiegający zza jej pleców.
Zabb natychmiast skrył się w jej włosach.
- Widzę, że o mnie rozmyślasz.
Nastolatka nie odpowiedziała, jedynie zacisnęła pięści z wściekłości i nieco przyspieszyła kroku. Chłopak który wypowiedział ów zdanie, szybko jednak zrównał się z nią.
- Mówiłem, żebyś na mnie poczekała. Mam coś dla ciebie.
- Najlepszym podarkiem byłoby, gdybyś dał mi w końcu spokój.
- No aż taki hojny nie jestem - oznajmił Daniel i chwycił dziewczynę za ramię zatrzymując ją.
Edith pospiesznie wyrwała się z jego uścisku, jednak przystanęła.
- Co chcesz?
- Wiesz, niedawno były twoje urodziny...
- Niedawno? To było pół roku temu.
- No mówię, niedawno, w tym roku. Trochę mi się zapomniało. W każdym razie mam z tej okazji dla ciebie drobny prezent - chłopak wyciągnął z tornistra niewielką paczuszkę i wręczył Frasinati.
Dziewczyna przyjęła ją ostrożnie i uważnie się jej przyjrzała. Dobrze wiedziała, że na podarki daniela lepiej uważać, nigdy nic nie wiadomo co może być w środku. Ed doszła w końcu do wniosku, że podarek nie stanowi potencjalnego zagrożenia i powoli otworzyła wieczko pudełka. Na dnie kartoniku znajdowały się kawałki papieru.
- Czy to są...
- Kupony do każdego fastfooda w mieście - oznajmił chłopak z uśmiechem. - Na ostatnim treningu, kładąc cię na glebę, zauważyłem że trochę schudłaś. Pomyślałem więc, że ci się przydadzą. No wiesz, żebyś mogła zwiększyć masę.
Edith z uchylą buzią wpatrywała się zdumiona w nastolatka. Prezent naprawdę się jej spodobał, w końcu kochała jeść.
- Jej, to najmilsza rzecz jaką od ciebie usłyszałam, a ten prezent bije zeszłoroczną pustą torbę na głowę. Dzięki.
- Spoko. Chciałem się odwdzięczyć za ten kamień z Sekwany.
- Nie ma sprawy.
- Dobra będę leciał, mam randkę z Pam. Do następnego - oznajmił i potargał Edith po bujnych włosach.
- Pa - mruknęła nastolatka, mrużąc oczy z niezadowolenia, że ten znów niszczy jej fryzurę.
Daniel odwrócił się i ruszył w kierunku pobliskiej pizzeri.
Dziewczyna stała jeszcze chwilę, przeglądając otrzymane kupony.
Zabb ostrożnie wystawił łebek i rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegłszy nigdzie żywej duszy, ponownie wyfrunął z kryjówki i usiadł na ramieniu Ed.
- Jest coś na frytki? - przeszedł do rzeczy stworek.
- Jest ich jakieś trzy tuziny. Na same frytki naliczyłam sześć. Rzekotka, najemy się!
Oczy Zabba powiększyły się do rozmiarów spodków. Gdyby nie fakt, że nie miał w zwyczaju płakać, zapewne uroniłby w tej chwili łzę szczęścia.
- Może od razu pójdziemy kilka zrealizować... - zaczął stworek, coś jednak odwróciło jego uwagę od kuponów.
Kwami wzbiło się w powietrze i niczym zahipnotyzowane poleciało w kierunku pobliskiego zaułka.
- Rzekotka! Dokąd to! - zawołała Frasinati i pospiesznie ruszyła za towarzyszem, który zdążył już zniknąć jej z oczu.
Gdy dziewczyna weszła w uliczkę dostrzegła najdziwniejszą scenę jaką w życiu miała okazję oglądać.
Ponad tuzin kotów siedzących w równym rządku wpatrywało się w przechadzającego się przed nimi dachowca, na którego grzbiecie siedziało małe, szare coś.
Edith szybko rozpoznała w ów cośu Kwami. Kwami trzymało w drobnych łapkach wykałaczkę i obecnie zajęte było głoszeniem przemowy.
- Jestem z was dumna towarzysze! - mówiło Kwami. - Pokazaliśmy dziś swą potęgę i udowodniliśmy do kogo należy ten zaułek. Stawiliśmy czoła lękom i zwyciężyliśmy! Wiwat Kocia Rasta!
W odpowiedzi zgromadzone koty zaczęły głośno miauczeć, co miało być chyba głosem uznania.
- Odda? - odezwał się Zabb po chwili.
Na dźwięk jego głosu, kocia armia rozproszyła się na wszystkie strony, a dzielne, szare Kwami zostało same.
Kwami nazwane przez Zabba Oddą, zdumione spojrzało na przybyszy, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że ktoś obcy zjawił się w zaułku.
Na widok niebieskiego stworka, Odda z wrażenia wypuściła wykałaczkę, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Kwami pospiesznie podleciało do Zabba i uściskało go.
- Zabb! Mój orsziku! - wykrzyknęła uradowana. - Wieki cię nie widziałam!
Wypuściwszy przyjaciela z objęć zakręciła się z radości w kółko, po czym wpatrzyła z uwielbieniem w Zabba.
- Rzekotka kim jest twoja koleżanka? - odezwała się Ed.
Odda spojrzała na Frasinati.
- Cześć jestem Odda! - zawołała natychmiast i podleciała bliżej brązowowłosej. - Sowie Kwami.
- Cześć, Edith jestem.
- Jesteś strażniczką Zabba! - zawołała uradowana Odda. - Miło cię poznać.
- A gdzie twoja strażniczka? - wtrącił się Zabb podlatując do Oddy.
- Kiedy ostatnio ją widziałam, szła do szkoły. Pewnie już z niej wraca. Ale opowiadaj Zabb co u ciebie?! Słyszałam o wyczynach Drzewołaz! Nieźle się spisujecie. Tworzycie z czarnym Kotem całkiem zgrany duet!
- Nie zmieniaj tematu! Nie powinnaś sama chodzić po mieście! - oburzył się Zabb.
- Oj daj spokój. Niby co miałoby się mi stać?
- Przepraszam, że się wtrącę, ale może obgadamy to w domu? Bo wiecie, jesteśmy w sumie na ulicy, jeszcze zlecą się jacyś ludzie i będą zadawać kłopotliwe pytania typu, "Co to za latające myszy". Odda wpadniesz do nas w gości?
- Dobry pomysł! Ruszajmy! Ku przygodzie! - zawołało Kwami sowy i jako pierwsze wyleciało z alejki. Dopiero po chwili wróciło, uświadomiwszy sobie, że nie wie dokąd iść. - Może jednak ty prowadź Edith - oznajmiło.
Dziesięć minut później, cała trójka znajdowała się w pokoju Edith. Nastolatka siedziała na swoim łóżku, naprzeciw którego ustawiony był fotel. Na oparciu ów fotelu siedziała wygodnie Odda. Zabb tym czasem, nieco naburmuszony, zajmował miejsce na ramieniu Ed.
- Więc od jak dawna się znacie? - odezwała się Ed.
- Od zawsze! - zawołała Odda.
- I... Lubicie się?
- Jasne!
- Swoją drogą czy wszystkie Kwami się znają?
- Z grubsza tak - przyznał Zabb.
- Odda może jesteś głodna? Chciałabyś coś zjeść?
- W sumie z chęcią! Może jakąś kanapkę?
- Okej to ja...
- Ja przygotuję - odezwał się Zabb zrywając się z ramienia Edith i lecąc w kierunku kuchni.
- Mama nie pozwala ci wchodzić do kuchni! - zawołała za nim dziewczyna.
- Blanca nawet nie zauważy, że tam byłem - odparł stworek i zniknął za drzwiami.
Ed westchnęła ciężko, podejrzewała jak skończy się wizyta Zabba w kuchni, jednak dobrze wiedziała, że jej Kwami trudno jest odwieść od jakiegokolwiek pomysłu.
- Więc Odda... Co robiłaś właściwie w tym zaułku zupełnie sama? I dlaczego ujeżdżałaś kota?
- Gdy dziś rano razem z moja opiekunką byliśmy w drodze do szkoły, wyglądając z jej torby dostrzegłam Bycusia. Bycuś to mój koci kumpel. Wyleciałam więc z kryjówki, żeby się z nim przywitać, ale od słowa do słowa, zgodziłam się pomóc mu w odbiciu jego rewirów. Pomyślałam, że to dobra okazja do przeżycia jakiejś ciekawej przygody! Kiedy zjawiliście się w alejce, świętowaliśmy właśnie zwycięstwo nad złowrogim kocim klanem - odparła Odda.
- Lubisz przeżywać przygody?
- O tak! I to bardzo. Brakuje mi starych czasów. Gdy Kwami nie tylko spały i jadły! Gdy się coś działo.
- To były takie czasy? - zdumiała się Ed pogryzając Zabbowe chipsy, które wyciągnęła z plecaka.
- O tak! Oczywiście! Kwami nie zawsze były leniwymi mieszkańcami ludzkich akcesoriów. W przeszłości żyliśmy pełnią życia. Przeżywaliśmy przygody, mieliśmy emocje, ale wojna wszystko zmieniła.
- Jaka wojna?
- Wielka Wojna Kwami. Zabb ci o niej nie mówił?
- Nawet słówkiem nie wspomniał! Opowiadaj. Chcę wiedzieć wszystko.
- To było jakieś może pięć tysięcy lat temu. Kto by tam liczył. Ale świat wyglądał zupełnie inaczej. Planetę porastały olbrzymie lasy i łąki, woda w stawach i morzach była przejrzysta, a ludzie i zwierzęta byli rzadkością. No i najważniejsze, świat wypełniała magia. Na Ziemi dominowały Kwami. Potężne magiczne istoty, obdarzone niezwykłą mocą. Każde Kwami było inne, niepowtarzalne i nie było dwóch takich samych o identycznych zdolnościach. Dwa z nich Chaosu i Ładu, były potężniejsze od każdego ze swych braci, wspólnie były zdolne do wszystkiego, nawet do zmiany historii. I w pewnym momencie właśnie do tego doprowadziły. Kwami Chaosu widząc jak bardzo jego bracia gardzą innymi istnieniami, postanowiło się za nimi opowiedzieć. Ład nie obchodziło nic poza porządkiem i spokojem, więc nie interesowało je co dzieje się z resztą istnień, póki Kwami były szczęśliwe. Dlatego, gdy Chaos postanowił poprawić sytuację Innych, sprzeciwiło mu się i zabroniło interweniować. Bało się, że może to zagrozić harmonii. Chaos jednak nie obchodziła harmonia, pragnął jedynie by każdy był traktowany na równi, nieważne czy Kwami czy nie. Od tego się właśnie zaczęło. Każda ze stron zyskała licznych zwolenników. Jedni pragnęli, pokoju inni równości. Niestety, o obie te rzeczy zmuszeni byliśmy zawalczyć. Wybuchła wojna. Po jednej stronie zwolennicy Tikki, po drugiej Plagga.
- Chwila! - zawołał Ed przerywając opowieść Oddy. - Czy przypadkiem Plagg nie jest Kwami Czarnego Kota?
- Tak, jak najbardziej. A Tikki to Kwami Biedronki.
- Czyli, że oni byli wrogami?
- Wróg to za duże słowo. Po prostu znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Plagg chciał równości. Tikki nie interesowało nic poza pokojem i chciała go zapewnić za wszelką cenę, nawet jeśli oznaczało to wojnę.
- Ale przecież, jedno w tym przypadku wyklucza drugie.
- Owszem, ale jeśli czegoś się naprawdę pragnie, czasem zapomina się o własnych ideałach, by to osiągnąć. Wojna trwała dziesiątki lat. Obie strony były równe sobie i żadna nie mogła pokonać przeciwnej.
- Więc jak się to skończyło? Która strona zwyciężyła?
- Gdy ludzie i zwierzęta zorientowali się, że to o nich toczy się bój, przyłączyli się do oddziałów Plagga. Walki były krwawe i zaciekłe. Straty były ogromne po obu stronach. W końcu jednak zarówno Plagg jak i Tikki przejrzeli na oczy. Dostrzegli zniszczenia, zrozumieli, że wojna do niczego nie prowadzi. Prędzej wybiją się nawzajem, niż rozwiążą swój problem. Chciały zakończyć zmagania, ale było za późno by pogodzić zwaśnione strony. Zbyt wiele się wydarzyło, zbyt wiele ran odniesiono. Tikki i Plagg postanowili więc zapobiec dalszemu rozlewowi krwi, w tym celu połączyli swe moce i sprawili, że każde Kwami stało się tym kim jest teraz. Małym, bezwolnym stworzonkiem, uwiązanym do przedmiotu. Bo wiesz, nie wyglądaliśmy tak całe swe istnienie. Kiedyś byliśmy podobni do ludzi.
- Ty też brałaś udział w tej wojnie?
- Oczywiście! Każde Kwami brało.
- Nawet Zabb?
- Jak najbardziej! Mało tego, Zabb był prawą ręką Plagga! Nie raz uratował mi życie.
- Ten cykor?
- Może teraz jest lękliwy, ale pamiętam go jak dzielnie dowodził armią Kwami. Wiesz wojna go tak zmieniła, widział śmierć, czuł ból i doznał strat.
- Jejku, nie miałam pojęcia.
- Każde z nas się zmieniło. Nie wszyscy na lepsze. Plagg był o wiele bardziej odpowiedzialny, martwił się o innych. Kochał. Niestety wojna zabrała mu jego miłość. - Odda zamilkła na chwilę. Po jakimś czasie westchnęła ciężko i kontynuowała. - Nazywała się Melly. Tikki odebrała jej życie podstępem. Miała nadzieję, że to złamie Plagga i ten się podda, ale tak się nie stało. Walczył do samego końca. Dopiero po wszystkim, odczuł jej stratę. Zdał sobie sprawę, że spędzi wieczność bez niej.
- Wieczność to długo.
- Bardzo.
- Ale czegoś nie rozumiem. Skoro Kwami są, aż tak potężne, to po co im strażnicy?
- Strażnicy Kwami nie mają za zadanie chronić Kwami przed światem, tylko świat przed Kwami. Bo widzisz, po tym jak Tikki i Plagg zmienili nas w... No "wróżki". Zlecili ludziom, jako najinteligentniejszym istotom zaraz po Kwami, by zajęli się nami, aby podobna sytuacja się nie powtórzyła. Woleli, by ktoś inny sprawował nad nimi kontrolę. Miracula nie są domem Kwami, to ich więzienie. Mało kto o tym pamięta.
- O mamusiu! Dlaczego nikt wcześniej mi o tym nie powiedział?
- Historia się zaciera. Wielu po prostu nie chce tego pamiętać. Czasów naszej świetności i tego, jak doprowadziliśmy do własnego upadku.
- No tak, ale to zbyt wielka rzecz by o niej zapomnieć! Nie można zatracać historii.
- Nie myśl, że Kwami zapomniały. Mamy świetną pamięć. Po prostu nie rozpamiętujemy, nie wracamy do przeszłości idziemy naprzód. No... nie wszyscy.
- Co masz na myśli?
- Niektórym nie podobają się ich więzienia i pragną wolności. Słyszałam, że są Kwami którym udało się wyzwolić ze swych Miraculów i usiłują odzyskać dawną formę.
- I co się z nimi dzieje?
- Nie wiemy. Nie mamy z nimi kontaktu.
Odda zdawała się chcieć powiedzieć coś jeszcze, jednak w tym samym momencie do pokoju, z tacą wypełnioną kanapkami wleciał Zabb.
- Nie byłem pewny z czym chcesz, więc zrobiłem ze wszystkim - oznajmił stawiając półmisek na fotelu.
Odda natychmiast do niego podleciała.
- Czy to baleron? - zapytała wskazując na jedną z kanapek.
- Nie, mortadela.
- Nie jem mortadeli.
- Nie było baleronu.
- To dobrze, jego też nie jem - oznajmiło Kwami sowy i zabrało się za kanapkę obok.
Zabb usiadł zmęczony na łóżku Ed, obok swej paczki chipsów i wpatrzył się w Oddę pałaszującą kanapki. Jego minka wyraźnie wskazywała, że się nad czymś zastanawia.
Tymczasem Ed z uśmieszkiem spoglądała to na swe Kwami, to na Kwami sowy. Po raz pierwszy widziała, żeby Rzekotka był dla kogoś tak miły. Sam przygotował posiłek i nawet go przyniósł. Nie marudził, że musi poświęcić cenne sekundy swojego życia na napełnianie brzucha kogoś innego niż on sam.
Edith do dziś pamiętała, jak gdy poprosiła go o jabłko, walnął jej gadkę uświadamiającą o tym, że to ona powinna karmić jego, a nie na odwrót. Stworek wtedy tak się rozgadał, że nastolatka zdążyła zjeść ów jabłko, nim ten skończył przynudzać.
Brązowowłosa dobrze wiedziała, co możne oznaczać takie nastawienie w stosunku do innego Kwami. No i jeszcze ta wzmianka Oddy "Nie raz uratował mi życie". Frasinati mogła postawić swe bujne loki, że Zabb co najmniej lubi Oddę.
- Jak zjesz, Drzewołaz odstawi cię do domu - wypalił w końcu Zabb.
- Dzięki, sama trafię - odparła Odda z buzią wypełnioną chlebem.
- Nie puszczę cię samej. Znów wpadniesz w kłopoty.
- Ooo - zawołała Odda i położyła swe łapki na policzkach, po czym podleciała do przyjaciela. - Czyżby sam orszik Zabb się o mnie martwił?
- Już dawno nie orszik i nie martwię się, tylko dbam o bezpieczeństwo mieszkańców ulic Paryża.
Odda zachichotała i zakręciła się w kółko.
- A może pójdziesz ze mną? Zwiedzimy miasto, przeżyjemy przygodę!
- Przygody z tobą zwykle kończą się kłopotami - mruknął Zabb zakładając łapki na piersi i mrużąc oczy.
Odda podleciała jeszcze bliżej niego, tak że ich główki niemal się stykały.
- Ale ty przecież kochasz wpadać ze mną w kłopoty - niemal wyszeptała z uśmiechem.
Między Kwami zapadła cisza, oba z w skupieniu wpatrywały się sobie w oczy.
Milczenie przerwał odgłos zachwytu Ed.
- Oooo.
Zarówno Zabb jak i Odda spojrzeli na nastolatkę. Podczas gdy Sowa nadal promiennie się uśmiechała, Drzewołaz wydawał się być zły.
- Co? - warknął rozeźlony.
- Ale ja was shipam.
Odda znów zachichotała i znów zakręciła się w kółko, podczas gdy niebieski stworek jedynie prychnął zdegustowany.
- Mój orsziku - westchnęła Odda, po czym zwróciła się cicho do Ed. - Wybacz mu, nigdy nie był specjalnie wylewny.
- Dobrze wiedzieć, choć to się w nim nie zmieniło. A tak właściwie, co to znaczy orszik i po jakiemu to?
- Po naszemu! W sensie w języku Kwami. To coś jak wasz generał. Taki naczelny dowódca wojsk, pod którym się służy.
- To Kwami mają własny język?
- Ależ oczywiście! To że umiemy porozumiewać się ludzką mową, nie znaczy, że nie mamy własnych sposobów komunikacji i języka. Naprawdę musisz dowiedzieć się więcej o Kwami, bo twa niewiedza jest straszna.
- Zapodaj jeszcze jakieś słówko w języku Kwami - zawołała Ed z ekscytacją.
- Gaomo to na przykład oznacza tak jakby króla, kogoś za kim się podąża. Główny władca. Gameo moim i Zabba był właśnie Plagg. Samananae czyli dom. Ituta to pokój, moharo wojna. A kamasee to wybranek serca - tu Kwami spojrzało znacząco na Zabba.
- Chyba powinnaś już wracać! - zawołał natychmiast stworek i poderwał się z łóżka. - Twoja strażniczka, pewnie się niepokoi.
- Och! Tak, masz rację - przyznała Odda nieco poważniejąc. - Pewnie zdążyła zauważyć, że się wyrwałam.
- Odstawimy cię do domu - oznajmił Zabb.
- Kiedy mogę sama...
- Powiedziałem, że nie - wzburzył się poważnie stworek.
- Dobra - mruknęła Odda z rezygnacją. - Niech ci będzie mój orsziku.
- Edith, na co czekasz? Przemień się.
Ed widząc po raz pierwszy takie zawzięcie na twarzyczce przyjaciela, bez zwłoki zawołała "Zabb skaczmy" i już po chwili stała na środku swego pokoju pod postacią Drzewołaz.
- Okej - odezwała się bohaterka. - Wleć mi we włosy, tam będziesz bezpieczna, ale wcześniej powiedz gdzie tak właściwie mieszkasz.
Drzewołaz zatrzymała się na dachu wieżowca, po czym zeszła po ścianie kilka pieter w dół. - To tutaj? - zawróciła się do Oddy.
Kwami wyleciało z jej włosów i zajrzało przez okno do pokoju. Na łóżku siedziała różowowłosa nastolatka, wydawała się być bardzo zmartwiona.
- Tak! - zawołała Odda i zakręciła się dookoła. - To Alix!
- Wygląda na zasmuconą, lepiej zainterweniujmy nim Władca Ciem się nią zainteresuje.
Edith zapukała w okno. Słysząc bębnienie w szybę, Alix poderwała się na równe nogi lekko wystraszona i spojrzała w kierunku, z którego dobiegł hałas. Edith pomachała do niej z przyjaznym uśmiechem na twarzy. Różowowłosa wyraźnie zdumiona podeszła do okna i otworzyła je.
- Cześć Alix. Przyprowadziłam Ci twoją zgubę - oznajmiła Drzewołaz, gramoląc się przez otwór do środka.
- Alix! - zawołała Odda i rzuciła się w objęcia właścicielki.
- Odda! - ucieszyła się nastolatka przytulając stworzonko. - Gdzieś ty się podziewała?
- A tu i tam. Dowodziłam kocią mafią!
- Znów? Proszę nie znikaj tak więcej!
Tymczasem Drzewołaz rozglądała się po pokoju. W pomieszczeniu panował jako taki porządek, jedynie na biurku walały się książki i notatki z lekcji. W otwartej szafie można było dostrzec niewielki rozgarbiasz, a w rogu pokoju znajdowały się bardzo nowoczesne rolki. Ściany były pomalowane na jasny odcień fioletu, kolor jednak ginął pod licznymi plakatami zespołów rockowych, skeytów i super bohaterów, czyli Biedronki i Czarnego Kota.
- Wielkie dzięki za odstawienie jej do domu - zwróciła się do bohaterki panna Kubdel, przerywając jej "rewizję" pokoju.
- Nie ma sprawy - odparła Drzewołaz spoglądając na Alix i uśmiechając się promiennie. - Jestem by ratować z opresji, nie ważne czy Człowiek czy Kwami. A Odda jest naprawdę świetna.
- Wiem, jest odjazdowa - przyznała Alix.
- Ale następnym razem lepiej jej pilnuj, Rzekotka bardo by się pogniewał, gdyby coś się jej stało.
- Jasne, to się więcej nie powtórzy - oznajmiła Alix uśmiechając się promiennie.
Powrót jej przyjaciółki, jak i wizyta samej Drzewołaz, strasznie poprawiły jej dzisiejszy humor, który Kim tak dzielnie chciał zepsuć.
- To będę się już zbierać - odezwała się po chwili Niebieska Żaba, przerywając niezręczną ciszę.
- Zanim pójdziesz - zatrzymała ją pospiesznie Alix. - Moglibyśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie? Ludzie nie uwierzą jak im powiem, że Niebieska Żaba była w moim pokoju!
- Drzewołaz. Jasne, czemu nie - odparła nastolatka z szerokim uśmiechem.
Alix wyciągnęła komórkę i stanęła obok bohaterki. Kilka zdjęć później, Ed była w drodze do domu.
Edith siedziała w swoim pokoju wgapiając się zamyślona w ścianę. Po powrocie od Alix, zmuszona była wysprzątać kuchnie, gdyż okazało się iż jej Kwami znów nieco w niej nabałaganiło podczas robienia kanapek dla swej lubej.
Obecnie odprężała się wykonując jedną ze swych ulubionych czynności "nic". Zabb tymczasem przejął jej laptopa i skakał po internetach jak rasowa żaba. To obejrzał jakiś zabawny filmik, to skomentował jakiś post.
W końcu panującą w pokoju monotonię przerwało donośne pytanie.
- Rzekotka naucz mnie języka Kwami - no może nie do końca pytanie.
- Nie - odparł Zabb bez namysłu, nie odrywając wzroku od kota grającego na pianinie.
- Dlaczego?
- Bo nie jestem od tego. Poza tym, ty nawet nie lubisz uczyć się języków obcych.
- Ale możesz być, a na nauce języka Kwami bardzo mi zależy!
- Na co ci nauka języka Kwami?
- Wiesz, nie tylko waszego języka chciałabym się nauczyć, historii i kultury też!
- Ale na co ci to? - dopytywało się Kwami, pisząc pod filmikiem komentarz "lol XD". - Wcześniej jakoś specjalnie cię to nie interesowało.
- Bo nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje! - zawołała Frasinati gwałtownie gestykulując rękami. - Poza tym Odda ma rację, jako strażniczka Kwami powinnam o nich wiedzieć jak najwięcej, by jak najlepiej móc się tobą opiekować. W końcu spędzisz ze mną, jakąś resztę mojego życia.
- Dość dobry argument, ale moja odpowiedź nadal brzmi nie.
- Dlaczego?
Zabb zaprzestał wykonywanej właśnie czynności, zastanawiając się jaką by tu wymówkę wymyślić.
- Bo mi się nie chce - odparł po chwili prosto z mostu i wrócił do wyszukiwania śmiesznych filmików.
- Och, czyli mam powiedzieć Oddzie, że jej kamasee jest zbyt leniwy, by uświadomić niezorientowaną nastolatkę na temat swego gatunku? Może i nie wiem o niej za wiele, ale na tyle na ile ją znam, z całą stanowczością mogę stwierdzić, że chyba się jej to nie spodoba. Już sama jej reakcja na wieść, że nie powiedziałeś mi nic o Wielkiej Wojnie Kwami, wskazywała że nie chce by przeszłość jej gatunku była zapomniana.
Zabb zamarł. Choć jego oczka wpatrzone były w monitor komputera, wcale go nie dostrzegał.
- Opowiadała ci o wojnie - wyszeptał lekko zlękniony.
- Pobieżnie - przyznała Ed.
- Pewnie masz nas teraz za jakiś barbarzyńców, albo szaleńców. Nienawidzisz nas?
- Żartujesz? W końcu nabieracie w moich oczach człowieczeństwa, że tak się wysłowię! Opowieść Oddy wiele mi uświadomiła.
- Niby co? - zdumiało się Kwami i w końcu spojrzało na Ed swymi czarnymi oczkami.
- Że nie ma istot jednoznacznie dobrych bądź złych. Każdy ma w sobie dwa oblicza i tylko od niego zależy, które z nich ukazuje światu. Uświadomiła mi, że wszytko i każdy może się zmienić.
- Wszystko? Świat się jakoś nie zmienił. Kwami są zniewolone, a wojny nadal niszczą planetę.
- Bo wojny to nieodzowna część zmian. Nie twierdzę, że są dobre, ale na pewno nieuniknione. To nie znaczy jednak, że nie możemy starać się zmienić i tego! Może kiedyś, któregoś dnia będziemy w stanie zmieniać świat na lepsze nie wszczynając niepotrzebnych konfliktów zbrojnych.
- Taki derp z ciebie, ale jak czasem coś powiesz to jest w tym więcej sensu niż w operach mydlanych - mruknął stworek, nie spuszczając strażniczki z oczu. Po chwili ciszy westchnął i oznajmił. - Dobra. Zaczniemy lekcję od jutra. Ale masz się do nich przykładać. Nie chcę żeby cenne minuty mojego życia, zostały zmarnowane z powodu niekompetentnego ucznia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz